Tagi
Danuta Stenka  (1)

Zamów Newsletter

Wysłano
X

Zapraszamy do lektury wywiadu, którego udzilili ukraińskiemu magazynowi Bartosz Szydłowski oraz Igor Stokfiszewski w trakcie swojego pobytu na Ukrainie, zrealizowanego w ramach Polskiej Prezydencji 2011.

Na depresję leczą się w "Łaźni".

TEATR osiedla-sypialni
Teatr, który powstał na „osiedlu-sypialni” Nowa Huta, pozwolił odzyskać jego mieszkańcom poczucie własnej godności
W drugiej połowie ubiegłego stulecia Nowa Huta była miastem-satelitą Krakowa i obsługiwała potrzeby gigantycznego kombinatu metalurgicznego. Była zbudowana nie tylko ze względów ekonomicznych, ale również politycznych — po to, żeby stworzyć „idealne nowe miasto” obok starej stolicy kulturalnej Polski.
Po upadku socjalizmu Nowa Huta zaczęła szybko tracić swoje znaczenie przemysłowe, przekształcając się w zwykłe miejskie „osiedle-sypialnię”. Takich przykładów jest mnóstwo również na Ukrainie. Aczkolwiek nie przypominam sobie, żeby u nas na takim „osiedlu-sypialni” powstał i zdołał zdobyć międzynarodowe uznanie teatr, w pracy którego uczestniczą miejscowi mieszkańcy. W Nowej Hucie zaś taki teatr jest — «Łaźnia Nowa ». I kiedy jego kierownik i główny reżyser Bartosz Szydłowski wraz z dramaturgiem i krytykiem Igorem Stokfiszewskim przyjechali do Kijowa, żeby poprowadzić w centrum sztuki współczesnej DACH lekcję-performance, „Ekspert” wykorzystał tę okazję, żeby porozmawiać z nimi o tym, jak zbudować potężny teatr na „osiedlu-sypialni”.


— W oczach ukraińskiego mieszczanina Polska zazwyczaj wygląda jak wschodnioeuropejski kraj, który z sukcesem wpasował się w nowe kapitalistyczne realia…


— Bartosz Szydłowski (B. Sz.): Chyba tak właśnie jest. Ale mówiąc o dynamicznym rozwoju Polski, nie powinniśmy zapominać, że część polskiego społeczeństwa nie identyfikuje się z tym rozwojem. I dla mnie specyfika naszego społeczeństwa polega właśnie na jego podziale na różne części i braku komunikacji między nimi.


W takim razie, do jakiej części polskiego społeczeństwa można zaliczyć mieszkańców Nowej Huty?


— B. Sz.: W pewnym sensie mamy do czynienia z odszczepieńcami, którzy nieufnie patrzą na to, co się nazywa społeczeństwem obywatelskim. Historia Nowej Huty i ludzi, którzy tam mieszkają – to historia kłamstwa i oszukanych nadziei. Tak było w czasach socjalizmu, kiedy Nowa Huta stała się oporą ruchu „Solidarność”, ale potem, po odejściu komunistów, kombinat metalurgiczny, który był głównym przedsiębiorstwem karmiącym dzielnicę, upadł, a to bardzo mocno uderzyło w ludzi. Obiecana „nowa Polska”, na którą wszyscy czekali i żywili nadzieje, okazała się zupełnie inna. Teraz jest trochę lepiej, Nowa Huta jednak pozostaje zmarginalizowaną dzielnicą.


— Jak zarabiają teraz na życie mieszkańcy dzielnicy, którzy wcześniej pracowali w kombinacie metalurgicznym?


— B. Sz.: Wśród nich jest dużo bezrobotnych. W zmodernizowanym kombinacie zostawili dwa tysiące osób, o wiele mniej, niż wcześniej. Część ludności przeszła na emeryturę, część znalazła pracę w innych dzielnicach. Lecz mit Nowej Huty jako idealnego miasta pękł.

Ludowy teatr


— Powiadają, że w kulturze polskiej, między innymi w teatrze, istnieje rozłam między pokoleniami?


— Igor Stokfiszewski (I. S.): Z reguły, kiedy rodzi się nowa generacja artystów, to ogłaszają, że powstało nowe pokolenie, które jest w stanie konfrontacji ze starszym. W rzeczywistości w teatrze polskim obecnie są aktywne aż trzy pokolenia, nie mogę jednak powiedzieć, że tam dominuje młodzież. Możliwe, że dominuje ona jedynie w opinii prasy, ponieważ środki masowego przekazu potrzebują konfliktów.


— Nie mniej jednak, jeśli chodzi o kino, to tacy znani mistrzowie lat 1970–80-tych jak Andrzej Wajda i Krzysztof Zanussi nie wpasowali się w dzisiejsze polskie realia …


— I. S.: Kino jest dobrym przykładem, ponieważ zmiany strukturalne w polskim kinie dotyczyły przede wszystkim finansowania. System produkcji kinowej w Polsce został sprywatyzowany i w związku z tym zmiany w kinie były bardziej fundamentalne. Teatr nie sprywatyzowano, pozostał on społeczną bazą i dzięki temu nie zostało przerwane dziedziczenie.


— Czy polskie teatry korzystają z dotacji państwowych?
— I. S.: Większość. Istnieją teatry prywatne, ale nie jest ich dużo, znajdują się głównie w Warszawie. Reszta teatrów jest finansowana ze środków państwowych lub miejskich i wojewódzkich.


— A «Łaźnia Nowa»?


— I. S.: To jest miejski teatr.


— Czyli istnieje kosztem funduszy miasta?


— B. Sz.: Teatr istnieje kosztem miasta, natomiast realizowane w nim projekty artystyczne są finansowane przez ministerstwo kultury. Mówię „projekty”, ponieważ nie jesteśmy teatrem repertuarowym. I głównym naszym zadaniem jest wzmocnienie dialogu z lokalną społecznością.


— Czyja to była inicjatywa?


B. Sz.: Moja. Jeszcze za czasów bycia studentem założyłem niezależny teatr studencki w krakowskiej dzielnicy Kazimierz. Potem straciliśmy pomieszczenie, ale ponieważ nasza działalność w Krakowie już nabrała rozgłosu i została wysoko oceniona, do mnie zwróciła się grupa działaczy społecznych z Nowej Huty z propozycją przeniesienia naszej działalności do tej dzielnicy. Dla mnie to była ciężka decyzja. Główną rolę w jej podjęciu odegrało to, że wyrosłem właśnie w Nowej Hucie.
Znaleźliśmy stare pracownie, które na ten czas już nie działały, oraz dużą fabrykę, zadaliśmy sobie pytanie - według jakiej zasady będzie zorganizowany teatr – i zaproponowaliśmy miastu strategiczną formułę, którą ono zgodziło się wspierać.


— Czy już od początku postanowiliście, że to nie będzie teatr repertuarowy, a teatr projektów?


— B. Sz.: Tak.


— Czy decyzja o tym, że w waszych projektach będą uczestniczyć nie tylko profesjonaliści, ale również mieszkańcy dzielnicy, też zapadła od samego początku?


— B. Sz.: Tak. Pierwszy projekt zaczął się od tego, że zwróciliśmy się do mieszkańców Nowej Huty z prośbą, żeby oni podarowali nam jakieś ważne, pamiętne dla nich rzeczy i opowiedzieli związane z nimi historie. Te opowieści nagrywaliśmy kamerą. Udało się zrobić 25 filmów, które pokazaliśmy młodym dramaturgom. Tamci napisali na tej podstawie swoje historie. W wyniku tego powstał spektakl, który nosił tytuł «Ja tu mieszkam» i był zbudowany tak, żeby oprowadzać widzów po budynku teatru, który jeszcze nie był do końca wyremontowany, po wszystkim poddaszach i piwnicach.
Później były nowe projekty, do udziału w których znowu zapraszaliśmy miejscowych mieszkańców. Było tak również w przypadku naszej interpretacji antycznego dramatu "Król Edyp”, gdzie antyczny chór składał się z mieszkańców Nowej Huty. Rolę Koryfeusza, który był ogniwem łączącym chór i opowiadaną historię, również odgrywał miejscowy mieszkaniec, młody przestępca z zakładu karnego.
Drugi przykład — projekt na podstawie «Krwawego wesela» Federica Garcii Lorki, do uczestnictwa w którym zaprosiliśmy mieszkających w tej dzielnicy Romów. I pokazaliśmy sztukę Lorki przez pryzmat ich cygańskiego życia, włączając muzykę na żywo.
Jak widzicie, dla nas jest ważne, żeby nasze działania wzmacniały kontakt teatru i społeczności lokalnej oraz przyczyniały się w ten sposób do tworzenia zjednoczonej trupy z profesjonalnych aktorów i amatorów z mieszkańców dzielnicy.


— A ilu teraz  pracuje u was  profesjonalnych i nieprofesjonalnych artystów?


— B. Sz.: W każdym projekcie różnie. Teatr jednoczy około czterdzieści osób. Nie we wszystkich projektach uczestniczą aktorzy-amatorzy, ale w tych, które realizuję jako reżyser, - obowiązkowo. Teraz w naszej trupie jest 12 nieprofesjonalnych artystów, ponadto szukamy nowych ludzi, przeprowadzamy castingi. Ostatni nasz spektakl został oparty na filmach z udziałem Bruce’a Lee. Udało nam się w nim połączyć świat polskiego teatru gwiazd, na przykład Jana Peszka, mistrzów sztuk walki i mieszkającą w naszej dzielnicy młodzież. W wyniku tego powstał hit, na który bilety zostały wyprzedane na dwa miesiące do przodu.


Scena jak magnez


— Jak często powstają nowe projekty?


— B. Sz.: To zależy od budżetów i możliwości. Był czas, kiedy robiliśmy cztery premiery na rok. Na naszej scenie wystawia się również dużo zaproszonych spektakli. A ponieważ udało nam się stworzyć jedną z lepszych przestrzeni koncertowych, w „Łaźnie Nowej” odbywa się dużo koncertów z udziałem gwiazd. To jest również część pomysłu, że nasza przestrzeń teatralna powinna przeciągać do siebie różnorodne audytorium. Oprócz tego jestem dyrektorem artystycznym dużego festiwalu międzynarodowego „Boska komedia”, którego wiele przedsięwzięć odbywa się także w naszym teatrze. Więc dzisiaj „Łaźnia Nowa” – to jedna z najbardziej interesujących scen w Krakowie.


— A jak się prezentuje pod względem technicznym?


— B. Sz.: Duża sala 40x18 metrów. Drugiej takiej przestrzeni teatralnej w Krakowie nie ma. Jeśli usunąć krzesła, to na koncert można zebrać półtora tysiąca osób.


— Wystawiacie jeden projekt i pokazujecie go, dopóki nie wystawicie nowego czy na scenie wystawiane są również te projekty, premiery których odbyły się wcześniej?


— B. Sz.: Różnie. Chodzi o to, że my często pracujemy z aktorami, którzy są na etacie w innych teatrach. Dlatego nie możemy po premierze grać spektakl dużo razy z rzędu. Zazwyczaj każdy projekt gra się cztery-pięć razy na miesiąc, kiedy potrzebni nam artyści są wolni w swoich teatrach.


— A ile osób otrzymuje pensje u was w teatrze?


— B. Sz.: Dwadzieścia dwie osoby. To jest stała grupa, do której wchodzą technicy, administracja, dział PR. Po otrzymaniu pieniędzy na nowy projekt, zapraszamy aktorów na umowę-zlecenie.


— Ile kosztują bilety na wasze spektakle?


— B. Sz.: Normalny — dziesięć EURO, ulgowy — sześć-siedem EURO. Mamy projekty skierowane do widzów, którzy mogą kupić normalny bilet. Jednak niektóre projekty — ponieważ pracujemy przede wszystkim dla miejscowych mieszkańców — przeznaczone są dla ludzi, których na nie nie stać. Dla nich wejście jest wolne lub na bardzo tanie bilety.
Potrzeba dużego wysiłku i intuicji, żeby zachować równowagę między tymi dwoma kierunkami działalności. To już jest moja praca jako kierownika teatru.


— Czy widzowie od razu poszli do waszego teatru?


— B. Sz.: Nie, wszystko było rozbudowywane powoli i konsekwentnie. Od samego początku nie stawiałem na to, że teraz do nas ruszą widzowie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że otwieramy teatr na „osiedlu-sypialni”, w tym czasie jak w Krakowie jest dziewięć dużych teatrów ze swoją publicznością i tradycjami. Dlatego od początku wychodziliśmy do widzów, „wyciągaliśmy” ich do siebie. Przyczyniło się to do tego, że jeśli dwa lata temu sprzedawaliśmy 20–30 procent biletów, to obecnie sala jest wypełniona po brzegi.


— To nie tylko mieszkańcy Nowej Huty?


— I. S.: Nie. „Łaźnia Nowa” jest znana jako teatr, który szuka nowych form. Mamy spektakle z elementami happeningu, wykorzystywaniem kina i innych sztuk. Więc do nas jeżdżą widzowie również z centrum Krakowa.


Polski realizm


— Powiedział Pan „nowe formy”, ale wydawałoby się, że mieszkańcom Nowej Huty muszą być bliższe realistyczne spektakle …


— B. Sz.: To jest niezgodny z prawdą stereotyp. Wprost przeciwnie, oni okazali się bardzo otwarci na sztukę awangardową i często wnoszą w nasze projekty propozycje tego rodzaju. Nazywam to teatrem uczestnictwa. Ale najważniejsza nie jest tu estetyka, a to, że ludzie otrzymują możliwość samoidentyfikacji. Oni odczuwają, że mówimy właśnie do nich, szczerze i z pasją.


— Czy wy nadal łączycie akcje swoich spektakli z realiami Nowej Huty?


— B. Sz.:: Ja bym sformułował to w ten sposób: opowiadamy o uniwersalnych rzeczach, natomiast źródłem natchnienia dla nas pozostaje Nowa Huta. Uważam, że to jest miejsce, które jak pod lupą pokazuje skoncentrowaną historię Polski ostatnich 60 lat. Jakiejkolwiek tematyki aktualnej dla Nowej Huty byśmy nie rozpatrywali, każda dotyczy całej współczesnej Polski i Polaków.

— Dlaczego Pan w ogóle powziął zamiar stworzyć właśnie taki teatr?


— B. Sz.: Po 1989 roku życie społeczne wielu Polaków zostało zamknięte w dziwnym trójkącie bermudzkim między telewizorem, supermarketem i kościołem. Ta część społeczeństwa, która nie uczestniczyła w rozwoju gospodarczym kraju, była zmarginalizowana i zepchnięta na pobocze życia. Myślę, że dzisiaj misja artysty polega na przywróceniu poczucia godności tym ludziom, którzy byli tego pozbawieni.


— Wydaje mi się, że Panów pozycja różni się od punktu widzenia polskich liberałów …


— I. S.: Ja osobiście nie wierzę, że wszystko można wybudować na indywidualizmie i konkurencji, pewnego rodzaju darwinizmie, który polega na tym, że jeśli ktoś nie wygrał, to odpada ze społeczeństwa. Wersja liberalna rozwoju przyniosła ze sobą nie tylko coś dobrego, lecz także pustkę wewnętrzną — i nie tylko w Polsce. «Łaźnia Nowa” próbuje przywrócić przegranym poczucie własnej wartości.


— B. Sz.:: Teatr powinien stać się miejscem wzajemnego szacunku i zaufania, gdzie artysta jest położnikiem kreatywnych i pozytywnych energii ludzi, którzy w trakcie społecznych dyskusji minionych lat byli zepchnięci na margines jako tacy, których nie warto słuchać. W pewnym sensie jako przedstawiciele bądź co bądź elity próbujemy odrobić domowe zadanie, które Polska nie odrobiła podczas transformacji gospodarczych pod koniec lat 1980-tych.


— A jaki mieszkańcy Nowej Huty mają teraz stosunek do czasów socjalizmu, kiedy powinna była stać się „idealnym nowym miastem”?


— B. Sz.:: Pod tym względem jest ona podzielona. Większą część mieszkańców stanowią niemłodzi ludzie, dla których epoka socjalistyczna była czasem ich młodości, okresem realizacji nadziei i marzeń. A ponieważ nowa polska rzeczywistość nie sprostała ich oczekiwaniom, dla nich naturalna jest nostalgia za tymi czasami.
W latach 1970-tych, kiedy władza rozumiała, że w przeważającej większości Nowa Huta była nastawiona do niej bardzo opozycyjnie, próbowała tu nabrać pewności siebie poprzez niedołężny gest — postawiła na placu centralnym olbrzymi pomnik Lenina, przy którym przez kilka lat odbywały się różnego rodzaju uroczystości. W latach 1980-tych przy tym monumencie odbywały się manifestacje „Solidarności”, rzucano w niego jajkami, smarowano farbą, próbowano wysadzić. W końcu w 1989 r. pomnik zburzyli i sprzedali właścicielowi lunaparku w Szwecji.
Moim zdaniem warto było zostawić monument na swoim miejscu jako świadka przeszłych wydarzeń. My natomiast staramy się wykreślić je z historii.
Ale, oczywiście, Nowa Huta ma poza tym ogromną ilość młodzieży, która nie odczuwa ciężaru przeszłości. Polska socjalistyczna – to fragment historii, którego niechętnie nauczają nawet w szkole. Ale powinniśmy pamiętać jedną rzecz – wszyscy ci ludzie, młodzi i w podeszłym wieku, są członkami jednego społeczeństwa. A rola teatru – przypominać o tym.

 

Link do żródła: http://www.expert.ua/articles/10/0/9890/

Bartosz Szydłowski i Igor Stokfiszewski w ukraińskim magazynie - na depresję leczą się w Łaźni

Data publikacji
24 kwietnia 2012

Teatr Łaźnia Nowa

os. Szkolne 25 Kraków   biuro@laznianowa.pl   sekreteriat: 12 425 03 20     bilety: 12 680 23 41

Teatr Łaźnia Nowa

os. Szkolne 25 Kraków   biuro@laznianowa.pl   sekreteriat: 12 425 03 20     bilety: 12 680 23 41

Bartosz Szydłowski i Igor Stokfiszewski w ukraińskim magazynie - na depresję leczą się w Łaźni

Następna Poprzednia
"Kamp" holenderski spektakl po raz pierwszy w Polsce
Recital dla Pól Nadziei - Jacek Wójcicki